4.02.2015

Chili na haju

Chili, cayenne, piri-piri? Co roku wysiewam, podlewam, zbieram, suszę - taka ostrość z własnego parapetu jest świetna w zimie. Nie tylko rozgrzewa, ale też przypomina o ciepłym lecie.

Papryczki zawierają kapsaicynę - związek, który odpowiedzialny jest za piekący, ostry smak. A im bardziej piecze - tym bardziej poprawia nam humor. Dlaczego? Nasz organizm odbiera pieczenie jako ból i automatycznie chce go uśmierzyć, a w tym celu wydziela endorfiny - hormony szczęścia. Skutkiem niejako ubocznym całego zamieszania jest nasza euforia :)

Od papryczek, a raczej kapsaicyny, też można się "uzależnić" - szybko przyzwyczajamy się do ostrości i potrzebujemy coraz więcej, żeby poczuć się lepiej. Ale wszystko ma swoje granice -  kapsaicyna w dużych ilościach jest trucizną. Na szczęście nikt nie jest w stanie zjeść tyle papryczek.
Co jednak, gdy nie jesteśmy przyzwyczajeni do ostrych przypraw i zdarzy nam się rozgryźć ostrą paprykę w pizzy lub posmakować ostrego sosu? Kapsaicyna jest rozpuszczalna w tłuszczach, więc niewiele tu pomoże picie wody (gdyby Smok Wawelski o tym wiedział...). Można ratować się chlebem nasączonym w oliwie lub wypić trochę tłustego mleka albo jogurtu. Związek rozpuszcza się też w alkoholu, nigdy nie przyszło mi jednak do głowy, żeby przetestować tą właściwość :) 

Za najostrzejszą papryczkę uznawana była do niedawna habanero, ale podobno przebiła ją Carolina Reaper. Ja tam nie wiem, czy będę miała kiedyś okazję to zweryfikować. Pewnie można umrzeć ze szczęścia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz